Niedziela Miłosierdzia Bożego
Słowo na dziś:
I. Dz 2, 42 – 47
II. 1P 1, 3 – 9
III. Ewangelia J 20, 19 – 31
„Oto dzień, który Pan uczynił, radujmy się nim i weselmy”. Niedziela w oktawie Paschy, II niedziela Wielkanocna (nie po Wielkanocy!), niedziela Miłosierdzia Bożego, to nie dzieło nasze. To dzień, który Pan uczynił. To owoc Jego Paschy, Jego Męki i Zmartwychwstania. To plan zbawienia, owoc Jego nieskończonego miłosierdzia otwarty na każdego człowieka i którego dzisiejszy człowiek tak bardzo potrzebuje. To głosił z mocą św. Jan Paweł II.
Dzisiejszy człowiek, mimo pozornej niezależności i dobrobytu, który osiągnął, mimo rozwoju nauki i techniki, jest ciągle zagubiony i niepewny, bardzo samotny i często niezdolny do jakiejkolwiek relacji, kryjący się w świecie wirtualnym i zanurzony w swoich alienacjach, pełen poczucia winy i nieradzenia sobie z rzeczywistością grzechu, którego istnienie przecież sam neguje, to człowiek przesiadujący u psychoanalisty, który nie rozumie sensu cierpienia i boi się śmierci i przemijania, to człowiek szukający ciągle winnego swojej historii i obwiniający innych a często siebie a nie znajdujący nikogo kto by mu przebaczył. Dlatego odpowiedzią jest Boże miłosierdzie.
Pierwsze czytanie pokazuje nam dzisiaj piękno wspólnoty Kościoła, który jest owocem Paschy Chrystusa: „Uczniowie trwali w nauce apostołów i we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlitwach”. Trwać we wspólnocie jest rzeczą konieczną. Słuchanie Słowa i nauczania apostołów, łamanie chleba i wspólnota, której jedność wyraża się we wspólnej modlitwie to nic innego jak trójnóg na którym opiera się życie chrześcijańskie: Słowo, Liturgia i Wspólnota, a o którym tak często mówią dokumenty Kościoła i cały Sobór Watykański II. „Ci wszyscy, którzy uwierzyli, przebywali razem i wszystko mieli wspólne. Sprzedawali majątki i dobra i rozdzielali je każdemu według potrzeby”. Jedność Kościoła, wrażała się też zawsze na przestrzeni jego historii wspólnotą dóbr, która zawsze miała na celu miłość do braci w wierze. Św. Paweł pisze do Koryntian: „Znacie przecież łaskę Pana naszego Jezusa Chrystusa, który będąc bogaty, dla was stał się ubogim, aby was ubóstwem swoim ubogacić. (…)Nie o to bowiem idzie, żeby innym sprawiać ulgę, a sobie utrapienie, lecz żeby była równość. Teraz więc niech wasz dostatek przyjdzie z pomocą ich potrzebom, aby ich bogactwo było wam pomocą w waszych niedostatkach i aby nastała równość według tego, co jest napisane: Nie miał za wiele ten, kto miał dużo. Nie miał za mało ten, kto miał niewiele” (2Kor. 8, 9-15). Wspólnota to trwanie. „Trwajcie w miłości mojej” zaprasza nas Chrystus. „Codziennie trwali jednomyślnie w świątyni, a łamiąc chleb po domach, spożywali posiłek w radości i prostocie serca”. Mowa tu o Świątyni Jerozolimskiej, bo pierwsza wspólnota, była wspólnotą judeo-chrześcijańską i łączyła wiarę w Chrystusa z tradycją i religią żydowską. Spotykali się tam w portyku Salomona, miejscem związanym z przepowiadaniem Jezusa ale nie mieli własnych świątyń lub kościołów (ta sytuacja trwała przez pierwsze trzy wieki Kościoła). Eucharystię, nazwaną tu jej pierwszą historyczną nazwą: „łamanie chleba”, chrześcijanie celebrowali po domach, gdzie zbierali się wszyscy razem, o czym wspomina w swoich listach św. Paweł pisząc o wspólnocie zbierającej się w domu Akwili i Pryscylli czy w domu Lidii. Ale przede wszystkim zmienił się ich styl i sposób życia: „wielbili Boga”. Błogosławić, wielbić Boga, to mówić o Nim dobrze, uznać że dobrze prowadzi naszą historię, widzieć Jego zbawcze interwencje i Jego obecność, głosić Go innym, świadczyć o Nim. Uwielbienie jest ostatnim etapem wtajemniczenia chrześcijańskiego. Jest odpowiedzią na dar wybrania i owocem wiary. To ta postawa przyciąga innych jak magnes: „Pan zaś przymnażał im codziennie tych, którzy dostępowali zbawienia”.
Drugie czytanie jest właśnie takim hymnem błogosławiącym Boga. Błogosławiącym Jego miłosierdzie którego pozwala nam doświadczać. „Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego, Jezusa Chrystusa. On w swoim wielkim miłosierdziu przez powstanie z martwych Jezusa Chrystusa na nowo zrodził nas do żywej nadziei”. Chrzest jest tym nowym zrodzeniem. Jest bramą życia, doświadczeniem życia wiecznego i otwarciem na nadzieję wiecznego zbawienia. Nadzieja jest zakorzenieniem w Chrystusie, jest kotwicą, która już zakotwicza nas w niebie, w nadziei już jesteśmy zbawieni (spe salvi), „ta nadzieja zawieść nie może”. Pan powołuje nas do tego co sam dla nas uzyskał. Mocą nowego testamentu, nowego przymierza w Jego krwi, staliśmy się dziedzicami dóbr przyszłych, „dziedzictwa niezniszczalnego i niepokalanego, i niewiędnącego, które jest zachowane dla was w niebie. Wy bowiem jesteście przez wiarę strzeżeni mocą Bożą dla zbawienia, gotowego objawić się w czasie ostatecznym”. To jest motywem naszej radości i pokoju mimo trudności i prób życia, cierpienia i zmagań, których doświadczamy. „Dlatego radujcie się, choć teraz musicie doznać trochę smutku z powodu różnorodnych doświadczeń”. Doświadczenia te są jak ogień złotnika, który oczyszcza cenny metal. Dzięki tym doświadczeniom, upadają nasze idole i uznajemy że nie jesteśmy bogami naszej historii. Choć niekiedy bolesne, są to doświadczenia konieczne i błogosławione. Prowadzą do wiary. „Przez to wartość waszej wiary okaże się o wiele cenniejsza od zniszczalnego złota, które przecież próbuje się w ogniu, na sławę, chwałę i cześć przy objawieniu Jezusa Chrystusa”. O wierze, jak o oczyszczonym złocie mówi także Apokalipsa: Radzę ci nabyć u mnie złota w ogniu oczyszczonego, abyś się wzbogacił (Ap. 3,17). Celem jest nasze wzbogacenie, pełnia życia lub jak wolicie: życie wieczne. „Wy, choć nie widzieliście, miłujecie Go; wy w Niego teraz, choć nie widzicie, przecież wierzycie, a ucieszycie się radością niewymowną i pełną chwały wtedy, gdy osiągniecie cel waszej wiary – zbawienie dusz”. Wiara to nie jest jedynie jakieś wewnętrzne przekonanie lub intelektualne przylgnięcie do serii prawd, ale relacja i to relacja miłości z osobą Chrystusa i Jego ciałem, czyli Kościołem.
Centrum dzisiejszej liturgii słowa i dzisiejszego święta jest Ewangelia wg. Św. Jana. „Wieczorem w dniu zmartwychwstania, tam gdzie przebywali uczniowie, choć drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami”. Ile razy jest to obraz naszej sytuacji: zamknięte drzwi naszego serca, zamknięcie na drugiego, zamknięcie na wolę Bożą, poczucie niezrozumianej samotności. Przyczyna jest zawsze ta sam: lęk przed śmiercią, albo lepiej lęk przed umieraniem, przed dawaniem siebie, przed cierpieniem. W tej sytuacji znajduje nas Chrystus zmartwychwstały: „przyszedł Jezus, stanął pośrodku i rzekł do nich: Pokój wam! A to powiedziawszy, pokazał im ręce i bok”. To On głosi nam pokój (wspomni o nim dwukrotnie), który jest owocem Jego zmartwychwstania i nie oznacza jedynie jakiegoś naszego świętego spokoju, braku problemów lub konfliktów ale oznacza całkowite zaspokojenie naszego serca, pełnię dóbr (shalom), pełne pojednanie z Bogiem i ludźmi, możliwość kochania, czyli de facto możliwość dawania swojego życia bo śmierć jest pokonana. Dlatego pokazuje im Swoje ręce i nogi, czyli chwalebne rany, o tym świadczące. Czy nie to jest sercem obrazu Chrystusa Miłosiernego? „W Jego ranach jest nasze zbawienie”. To jest przyczyna paschalnej radości. „Uradowali się zatem uczniowie, ujrzawszy Pana”. To z tego doświadczenia rodzi się misja chrześcijan by głosić życie wieczne. „Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam. Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane”. Jezus tchnął Ducha, jak uczynił to Bóg stwarzając pierwszego człowieka. Bo oto dzieło nowego stworzenia, w które jako Kościół jesteśmy włączeni. Dokonuje się ono w sakramentach wtajemniczenia chrześcijańskiego i w odpuszczeniu grzechów. Nie tylko sakramentalnym. Wielu może doświadczyć Bożego miłosierdzia także przez to że doświadczą naszego przebaczenia. To także stwarza na nowo. Zapytajcie o to św. Pawła, który doświadczył przebaczenia ze strony św. Szczepana.
„Ale Tomasz, jeden z Dwunastu, zwany Didymos, nie był razem z nimi, kiedy przyszedł Jezus”. Oto nasz „bliźniak” (didymos), to znaczy osoba bardzo do nas podobna. Jego podstawowym problem okazało się to że odpuszczał sobie spotkania wspólnoty. Nie było go na niedzielnej eucharystii, nie jest więc dziwne że miał problem także z wiarą. Ale jak pisał Grzegorz Wielki: „Więcej pomaga naszej wierze niewiara Tomasza niż wiara apostołów”. Na głoszenie współbraci: „Widzieliśmy Pana!”, Tomasz pragnie namacalnych dowodów: „Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i ręki mojej nie włożę w bok Jego, nie uwierzę”. I znowu w niedzielę (pierwszy lub jak liczyli chrześcijanie ósmy dzień tygodnia) przychodzi Pan. Cierpliwie i z ogromnym miłosierdziem wychodzi naprzeciw wątpliwościom Tomasza: „Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż w mój bok, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym”. Co ciekawe ewangelia nie mówi nam czy Tomasz dotknął rany i czy włożył w nie swój palec i rękę. Przekazuje nam za to jego wyznanie wiary. Jedno z najpiękniejszych, jeśli nie najpiękniejsze w całym Piśmie Świętym: „Pan mój i Bóg mój!”. „Uwierzyłeś dlatego, że Mnie ujrzałeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”. To o nas bracia! My dotykamy Chrystusa przez wiarę, w sakramentach, w przepowiadaniu i obecnego w naszej historii. W tych wielu znakach które Chrystus czynił i czyni byśmy mieli wiarę, a mając wiarę, mieli pełnię życia: „I wiele innych znaków, których nie zapisano w tej księdze, uczynił Jezus wobec uczniów. Te zaś zapisano, abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc, mieli życie w imię Jego”.